Wyobraźmy sobie taką sytuację: uczeń klasy – powiedzmy – II czuje się wypalony i zniechęcony, włącza więc sobie kanał na YT ze swoim ulubionym mówcą motywacyjnym i oglądając kilka kolejnych filmików chłonie jak gąbka jego słowa. Potem bierze zeszyt, zgodnie z zaleceniami zapisuje swoje cele, ustala daty ich realizacji i nakręcony wizją nowego piórnika z ulubionym bohaterem kreskówek staruje do pracy nad sobą.
Nierealne, prawda? Techniki motywacyjna są wszak dla dorosłych! A jednak także takiego, jak pisał Korczak, „małego człowieka” trzeba do działania zmotywować. Na nauczycielu spoczywa więc podwójny obowiązek: przekazać wiedzę i jednocześnie dawać chęć do jej zdobywania.
Dzieci szybko się nudzą, rozpraszają, szukają nowych bodźców i raczej nie planują przyszłości. Ich odległe terminy sięgają popołudnia i możliwej chwili odpoczynku od nauki, a nie czasu „po trzydziestce”. Dotarcie do tego świata jest trudne, ale możliwe. Pozostaje pytanie: jak to zrobić?
Uczeń, już od najwcześniejszego etapu edukacji chce widzieć wymierną korzyść z wkładanej w naukę pracy. I chodzi tu nie tylko o oceny. Dziecko chce się czuć docenione w sposób, który zaspokoi jego potrzeby akceptacji i współżycia w grupie. Chce także wiedzieć, po co to robi. Wystarczy zaproponować dziecku spacer, a zaraz zapyta „A po co?”. Nie uzyskawszy satysfakcjonującej odpowiedzi, znajdzie dziesiątki przemyślanych argumentów. Spacer dla zdrowia mogą uprawiać dorośli, ale dziecko ma mieć z tego swoją radość: wyścigi, odwiedzenie ulubionego placu zabaw, sprawdzenie, czy drzewko urosło od ostatniej wizyty itp. Idąc gdzieś w jakimś konkretnym celu ma na to chęć i energię, a na nudnym spacerze będzie smętnie powłóczyło nogami i z błaganiem w oczach pytało: „Kiedy wracamy?”
Tak samo jest w szkole. Dzieci uwielbiają poznawać nowe rzeczy, zdobywać kolejne umiejętności i wkładać w to całe serce, ale muszą wiedzieć, jaki jest tego cel. Nauka dla nauki, tak jak spacer dla spaceru, to żadna atrakcja. Liczenie jest fajne wówczas, gdy uczeń wie, że za chwilę sam sobie kupi coś w sklepie i będzie umiał policzyć wydaną resztę. Że może sam napisać kartkę (ok, smsa) z wycieczki, bo budowanie zdań jest takie proste. Że może się pochwalić przed rodzicami, jak bez trudu rozpoznaje gatunki drzew w pobliskim parku i wie dokładnie, za ile miesięcy wypadają jego urodziny 😉
Docenienie nie powinno się ograniczać do uzyskanego wyniku, ale także wspierać same starania włożone w jego osiągnięcie. Pewne rzeczy przychodzą dziecku łatwiej, inne wymagają większego wysiłku, a bez potwierdzenia sensu podjętych działań nie ma szans na motywację do kolejnych, bo skrzydła już zostały podcięte, a wiara we własne możliwości mocno nadwątlona. Zastanawiające jest, dlaczego będąc dorosłymi przyznajemy sobie prawo do błędów i porażek, podczas gdy od dziecka wymagamy natychmiastowych i na najwyższym poziomie efektów? Czasami, nawet po poważnym niepowodzeniu słowa: „To ważne, że zacząłeś” czy „Widać od razu, że się starałeś”, „…jesteś na dobrej drodze”, „Sam widzisz, za każdym razem jest coraz lepiej” mogą u dziecka zdziałać cuda.
Uczeń zawsze będzie widział w nauczycielu pierwszą osobę weryfikującą jego starania i ich efekty. Dlatego do każdego słowa, padającego z ust nauczyciela uczeń na początku swojej drogi edukacyjnej przykłada ogromną wagę. Nie widząc wsparcia czy zachęty, traci motywację i poczucie sensu tego, co robi i to nierzadko z ogromnym wysiłkiem.
Warto się zastanowić, czy jako nauczyciele chcemy mieć w swoim dorobku orły czy… nieloty?
Zaprojektowane dla Leon Ogólnopolski konkurs przedmiotowy. Wszelkie prawa zastrzeżone.